główna aktualności hydepark sport ogłoszenia puby gsm kino szukaj moje miasto
AKTUALNOŚCI archiwum zaproponuj sidebar SPORT hokej piłka MOJE MIASTO załóż konto przypominanie hasła regulamin faq OGŁOSZENIA twoje ogłoszenia dodaj ogłoszenie pokaż ogłoszenia szukaj w ogłoszeniach GSM ROZRYWKA puby kawiarenki internetowe hydepark widokówka film sztuki głosowania KULTURA bytomskie centrum kultury kino gloria kinoteatr bałtyk miejska biblioteka publiczna muzeum górnośląskie opera śląska śląski teatr tańca KALENDARZ dodaj wydarzenia MIASTO urząd miejski noclegi SZUKAJ
M E N U

Aktualności ogólne

Noclegi


W I A D O M O Ś Ć

Fraszki pana doktora.

Logo Życia Bytomskiego.
Zawsze uśmiechniętego i serdecznego pana doktora uwielbiają mali pacjenci. Rozmawia z nimi bowiem jak dobry wujaszek lub dziadzio. Maciej Kurkowski już w dzieciństwie postanowił, że zostanie lekarzem. Nie każdy jednak wie, że na studiach obecny ordynator Oddziału Chirurgii Dziecięcej w szpitalu przy Batorego miał także zadatki na całkiem niezłego satyryka i fraszkopisarza. Od wielu lat jest również namiętnym melomanem.

Pisuje po dziś dzień, choć coraz rzadziej. A to skrobnie fraszkę z okazji jubileuszu artystycznego Olgi Kozimali-Kliś - primabaleriny Opery Śląskiej; a to jakąś recenzję lub opinię do jednego z czasopism muzycznych. Zachował wciąż tę samą niezwykłą lekkość pióra. Od wielu lat jego największą pozazawodową pasją jest muzyka i jak mówi otula się nią, gdy tylko ma wolną chwilę. Zgromadził liczącą aż dwa tysiące egzemplarzy płytotekę. - Właściwie moja muzyczna pasja zaczęła się w wieku kilkunastu lat. Kiedy moja rodzina przyjechała z Warszawy do Bytomia, dyrektorem Opery Śląskiej był nasz kuzyn Stefan Belina-Skupiewski. Bardzo często chodziłem więc na przedstawienia i każde z nich było dla mnie ogromnym przeżyciem - opowiada Kurkowski. - Dodatkowo gdy odbywałem podyplomowy staż w szpitalu, moją opiekunką była wielka melomanka, doktor Tomaszewska. Zaczęliśmy razem jeździć na koncerty do filharmonii. Wtedy też w prezencie dostałem pierwszą płytę z "Szecherezadą" Rimskiego-Korsakowa i kupiłem gramofon. Ogromny zachwyt muzyką symfoniczną sprawił, że nawet nieco zdradziłem operę. Pasja trwa do teraz, a muzyka, którą lubię pozwala mi na uporządkowanie wszystkiego w dzisiejszym zwariowanym świecie. Ostatnio z okazji 70-lecia I Liceum Ogólnokształcącego Maciej Kurkowski, jako jeden z absolwentów "Smolenia", spisał swoje wspomnienia. - Czasy liceum oraz moich wspaniałych profesorów wspominam z ogromnym sentymentem. Byłem tak zżyty z moją szkołą, że nawet jako student przychodziłem odwiedzać moich nauczycieli raz w tygodniu - mówi doktor Kurkowski. - Pisałem wówczas pamiętnik szkolny poświęcony naszemu ukochanemu profesorowi Duszykowi. Dyrektor Huk tak chciał go przeczytać, że zaszantażował mnie - jak nie przyniosę tego pamiętnika, on osobiście mnie na maturze przepyta z matematyki. Nie miałem wyboru. Dyrektorowi Hukowi towarzyszyłem zresztą do końca jego dni. Przed śmiercią przekazał mi bardzo prawdziwą myśl, że tak naprawdę po latach najlepiej i najserdeczniej wspomina się tych nauczycieli, którzy nam dali największy wycisk. Dlaczego? - bo im najbardziej zależało, żeby czegoś nauczyć. Wśród nauczycieli, których doktor Kurkowski darzył do końca ogromną sympatią był też i profesor Sobocki, stanowiący czyste przeciwieństwo ostrego i wymagającego belfra. - To był nasz profesor od rosyjskiego - starszy już pan. Nie potrafił zapanować nad rozbrykanymi uczniami. A my początkowo wyczynialiśmy różne brewerie - tupaliśmy nogami, że nie rozumiemy po rosyjsku; smarowaliśmy tablicę tłuszczem, by nie pisała po niej kreda. Ciapuś, bo tak nazywaliśmy naszego nauczyciela, nie mógł sobie poradzić i grał z nami na lekcjach w szachy - opowiada doktor. - W pewnym momencie zdaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że robimy Ciapusiowi ogromną krzywdę i postanowiliśmy się radykalnie zmienić. Nawet za pomocą szkolnego radiowęzła krytykowaliśmy tych, którzy Ciapusiowi przeszkadzali w prowadzeniu lekcji.


Doktor Maciej Kurkowski i mała pacjentka.

Zdjęcie: Tomasz Szemalikowski



Maciej Kurkowski o medycynie zaczął marzyć już w dzieciństwie. - Od początku wyobrażałem sobie, że będę pediatrą, wręcz takim lekarzem-społecznikiem. Miałem nawet zamiar część moich pieniędzy przesyłać incognito Ciapusiowi, bo to był taki biedny, skromniutki człowiek. Wzorem dla mnie stał się również najserdeczniejszy przyjaciel mojego ojca - doktor Władysław Kubisty, chirurg z olbrzymim doświadczeniem, ówczesny dyrektor szpitala przy Żeromskiego - Kurkowski wskazuje jedną z kilkunastu fotografii na ścianie swojego gabinetu. - Pamiętam, że z zachwytem patrzyłem na jego ręce i chciałem być chirurgiem. W końcu udało mi się połączyć oba marzenia: pediatrię i chirurgię i zostałem chirurgiem dziecięcym - mówi.

W czasach studenckich doktor Kurkowski był całkiem obiecującym satyrykiem. Wówczas zaczął pisać swoje skecze, felietony, epitafia satyryczne, fraszki i zabawne historyjki, jak na przykład ta o wycinaniu wyrostka robaczkowego, zwanego po łacinie appendixem: "Wycinali appendix, wycinali appendix. A był przy nich lekarz młody, co zielone oczy miał. I tak śpiewał lekarz młody: pójdę dalej, wytnę więcej, appendixów sto tysięcy. A doktorzy duzi, mali, ci co właśnie przy nim stali, za głowizny się złapali i płakali, i płakali". Wraz z kolegą Markiem Bronikowskim na trzecim roku Akademii Medycznej założył studencki teatrzyk o nazwie "Satyromycyna". - Sami pisaliśmy teksty, reżyserowaliśmy nasze skecze. Występowaliśmy za darmo w Gliwicach, Bytomiu, Częstochowie, Lublińcu, Warszawie. Dawało nam to ogromną satysfakcję - wspomina doktor. Pierwsze z przedstawień "Satyromycyny" nosiło tytuł "Następny, proszę...". Jedno z następnych "Proszę się rozebrać". Swoje teksty doktor Kurkowski pamięta po dziś, ale jest człowiekiem skromnym, więc tylko z rzadka i nielicznym udaje się namówić go na publiczną prezentację swoich satyrycznych utworów z dawnych lat.

KATARZYNA MAJSTEREK


Wiadomość zaczerpnięta z Życia Bytomskiego.

D O D A J   K O M E N T A R Z
Twój komentarz:
Twój nick:Twój e-mail:

 
   
   
redakcja reklama kontakt