Zabawa z zegarami.
Niedługo minie pół wieku od kiedy Antoni Iskała uzdrawia zegary oraz zegarki. W jego zakładzie przy ul. Dworcowej poza nowoczesnymi czasomierzami ożywia się również te najstarsze, sprzed wieku.
W tym miesiącu Antoni Iskała został laureatem przyznawanej przez bytomski Cech Rzemiosł Różnych statuetki "Wzorowy zakład". Swoją pracownię przy ulicy Dworcowej prowadzi już równo trzydzieści lat, choć zakład zegarmistrzowski powstał w tym miejscu już w 1927 roku. Z tego czasu w warsztacie pana Antoniego ostały się jeszcze szafy z niemieckimi napisami i zabytkowe zegarmistrzowskie narzędzia. Również mimo przeprowadzonej kilka lat temu modernizacji pracowni, właściciel zachował wejście w takiej formie, w jakiej zostało ono zaprojektowane przed wojną. Poprzednikiem Antoniego Iskały w zakładzie przy ulicy Dworcowej był znany w mieście zegarmistrz Władysław Targalski.
Sam pan Antoni zegarmistrzowskiego fachu zaczął uczyć się już w wieku 15 lat.
- Moim mistrzem był Ryszard Lewiński. Pracownię miał przy ulicy Rycerskiej. Od razu spodobało mi się to zajęcie - opowiada pan Antoni.
- Zegarmistrzostwo to taka praca-zabawa. Zresztą bardzo pasjonująca zabawa, w której nic nie zdarza się dwa razy, niby pozornie takie same zegary, ale za każdym razem inna choroba - wyjaśnia. Jak twierdzi, do tego zawodu potrzebne są pewne predyspozycje i techniczne umiejętności, ale najważniejsze to tę pracę po prostu kochać.
- To bardzo interesujący zawód. Jak niemal każdy fach wymaga jednak ciągłego poszerzania swojej wiedzy. Zaczynałem od poznawania radzieckich zegarków, potem pojawiły się kwarcowe, a na końcu te wymarzone szwajcarskie - opowiada.
Antoni Iskała wykonuje swój zawód od 48 lat.Zdjęcie: Wojciech Łysko |
Największą satysfakcję zegarmistrzowi sprawia jednak leczenie zabytkowych zegarów.
- Najstarszym, który się nam przydarzył był chyba stojący niemiecki Lipert z 1720 roku. Bardzo dużo zabytkowych zegarów pochodzi także z Francji. Wiele z nich produkowano jednak również na Śląsku. Przed wojną bowiem zegarmistrz nie tylko naprawiał zegary, ale także zajmował się ich konstruowaniem - opowiada Antoni Iskała.
- Stare zegary mają największy urok, bowiem każdy z nich jest inny, specyficzny. W przeciwieństwie do tych nowoczesnych, miło posłuchać jak tykają i wybijają swoje godziny. Najciekawsze zegary to te minimum sprzed wieku. Kiedyś produkowano bardzo krótkie serie, a nie jak obecnie dziesiątki tysięcy egzemplarzy. Obecnie ludzie coraz częściej szukają takich starych zegarów - dodaje.
Dziś już nie każdy potrafi ożywiać zabytkowe czasomierze. Zakład pana Antoniego jest jedynym w Bytomiu, w którym przeprowadza się tego typu naprawy.
- Potrzebne są wiedza, umiejętności i odpowiednie stare narzędzia. Tych uzbierało się u mnie sporo, pochodzą z innych likwidowanych pracowni zegarmistrzowskich. To taki mój konik. Zamierzam kiedyś stworzyć specjalne muzeum, w którym będą prezentowane stare narzędzia i przyrządy służące do naprawy zegarów - mówi. Stare, zaśniedziałe i zakurzone mechanizmy zegarów odzyskują w pracowni pana Antoniego prawdziwy blask.
- Mamy już dziś odpowiednie szczoteczki i preparaty do odświeżania takich mechanizmów. Kiedyś każdy z elementów czyściło się z osobna patyczkiem, a taka praca wymagała nie lada cierpliwości - tłumaczy zegarmistrz. Po odpowiedniej renowacji mechanizm zegara powinien bez zarzutu pracować jakieś 30 lat. Warto dodać, że największym zegarem, jaki naprawiał rzemieślnik z Dworcowej był chronometr umieszczony na wieżyczce gmachu IV Liceum Ogólnokształcącego przy pl. Sikorskiego.
Antoni Iskała swój zawód wykonuje już dokładnie 48 lat. W tym czasie wyszkolił dziewięciu uczniów. Zegarmistrzowskiego fachu nauczył również swojego syna - Grzegorza.
KATARZYNA MAJSTEREK
Wiadomość zaczerpnięta z
Życia Bytomskiego.