Rodzinna orkiestra. - Zawsze zależało mi na tym, żebyśmy tworzyli nie tylko dobrze grający na instrumentach zespół muzyków, ale również idealnie zgrany zespół ludzi. Myślę, że jedno i drugie całkiem nieźle nam wychodzi - mówi Henryk Słodczyk. Od ćwierć wieku jest on dyrygentem Górniczej Orkiestry Dętej Miechowice.
Do Bytomia Słodczyk przybył z pobliskiej Wieszowej, gdzie prowadził orkiestrę gminną. - Był rok 1956, zespół liczył wówczas zaledwie 18 osób. Rozbudowując go oparliśmy się na wielkich tradycjach. Pielęgnujemy je po dziś dzień. Owe tradycje sięgają roku 1920, kiedy to górnik Franciszek Gyla założył orkiestrę, zostając jej pierwszym kapelmistrzem. Próby odbywały się w każdą niedzielę w jego mieszkaniu, a muzycy korzystali ze zbiorów nut wypożyczonych z kościoła pod wezwaniem Świętego Krzyża. Występowali przede wszystkim podczas uroczystości religijnych oraz na pogrzebach mieszkańców Miechowic. Z czasem orkiestrą zaopiekowała się kopalnia, a w swej nazwie umieściła ona wyraz "górnicza". Co ciekawe, grupa nie przestała działać nawet podczas wojny. Przełomowy dla jej losów okazał się rok 1980, muzycy związali się z "Solidarnością", zaczęli wyjeżdżać za granicę i zdobywać dziesiątki nagród oraz wyróżnień. Wszystkie trofea, wśród których nie brak między innymi okazałych pucharów, pamiątkowych pater, dyplomów, medali i proporczyków zgromadzono w izbie tradycji. W niej też znajdują się opasłe kroniki wydarzeń, uzupełniane stale przez żonę dyrygenta Słodczyka Teresę. - Czasu by nie wystarczyło, żeby wyliczyć wszystkie nasze osiągnięcia i miejsca, które odwiedziliśmy z muzyką - mówi Henryk Słodczyk. - Wygrywaliśmy przeglądy orkiestr górniczych, zdobywaliśmy prestiżowe nagrody na różnego rodzaju festiwalach folklorystycznych, oglądali nas bywalcy filharmonii, a także telewidzowie. Kilkanaście lat temu nagraliśmy specjalny koncert dla polskiego radia. Najmilej członkowie miechowickiej orkiestry wspominają wojaże zagraniczne. Występowali już w Austrii, Czechach, we Włoszech i Niemczech. Co roku bawią z wizytą w zaprzyjaźnionym z Bytomiem niemieckim Recklinghausen, cztery razy ich gry słuchał papież Jan Paweł II. - Każdy wyjazd to dla nas ogromne przeżycie - twierdzi szef orkiestry dętej z Miechowic. - Poznajemy nowych ludzi, nawiązujemy kontakty, spotykamy się z muzykami z innych zespołów. Nasze górnicze galowe mundury i czerwone pióropusze na czakach z reguły wzbudzają spore zainteresowanie. Często także i nas coś zaskakuje. Kiedyś w Niemczech braliśmy udział w międzynarodowym przeglądzie orkiestr górniczych. Te nasze wspomniane już czerwone pióropusze okazały się dość monotonne w porównaniu z barwnymi, pomarańczowymi i błękitnymi piórami na czapkach członków innych grup. Lista przeżyć pozamuzycznych jest znacznie dłuższa. Bezapelacyjnie pierwsze miejsce zajmuje na niej incydent, do jakiego doszło na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy miechowiczanie koncertowali na Półwyspie Apenińskim. - Teraz się z tego śmiejemy do łez, ale wówczas mieliśmy nietęgie miny - wspomina Słodczyk. - Wiozący nas autokar zatrzymał się na autostradzie. Po chwili podjechała do nas furgonetka, z której wysiadło kilku miejscowych. Okazało się, że po atrakcyjnych cenach, niższych nawet od fabrycznych, mogą nam sprzedać wideoodtwarzacze i kamery. Dla zachęty pokazali nam kilka takich urządzeń i połknęliśmy haczyk, cieszyliśmy się już, że będziemy mogli sami rejestrować na taśmach swoje występy. Wiele osób pożyczało na gwałt pieniądze od innych i kupowało sprzęt. Nie oglądaliśmy go jednak zbyt dokładnie, bo Włosi tłumaczyli, że w każdej chwili może nas nakryć policja. Oryginalnie spakowane pudełka otwarliśmy więc dopiero w domu. Szok był wielki, bo w środku wprawdzie znaleźliśmy kamery, ale wykonane z drewna i obciążone cegłami szamotowymi lub woreczkami z piaskiem. Straciliśmy po kilkaset marek zachodnioniemieckich każdy. W orkiestrze "Miechowice" grają muzycy różnych pokoleń.Zdjęcie: Archiwum orkiestry |
Obecnie górnicza orkiestra dęta liczy 70 członków. Większość to amatorzy, choć nie brakuje także absolwentów szkół muzycznych. Próby zespołu odbywają się raz w tygodniu w budynku po dawnym hotelu robotniczym. - Nie mamy większych problemów z pozyskiwaniem nowych muzyków - mówi kapelmistrz Słodczyk. - Młodzi chętnie się do nas garną, przez parę lat pilnie uczą się gry na instrumencie, ale potem niestety szybko odchodzą. Występowanie w orkiestrze daje im bowiem jedynie satysfakcję, o wielkich pieniądzach muszą zapomnieć. Żeby je zdobyć muszą gdzieś się załapać, postarać się o jakieś atrakcyjne posady. Od wielu lat miechowicka grupa sama zarabia na swoje utrzymanie. - Jesteśmy orkiestrą górniczą, lecz kopalnia poza doraźnym dofinansowaniem jakiegoś wyjazdu nie przekazuje nam żadnych funduszy. Żyjemy ze składek wpłacanych przez niektórych górników oraz z tego, co zarobimy na koncertowaniu. Najczęściej gramy jednak za darmo, no, ewentualnie za niewielki poczęstunek i gościnę. Bardzo przydałby się nam stały sponsor, który pokryłby na przykład koszty tegorocznej letniej wyprawy do Hiszpanii - komentuje dyrygent. W ostatnich latach wraz z likwidacją kopalń przestało istnieć wiele działających przy nich orkiestr. - Nie sądzę, byśmy musieli podzielić ten smutny los - uważa Słodczyk. - Będziemy występowali nawet wówczas, jak po górnictwie pozostaną już wyłącznie wspomnienia, bo my potrafimy zagrać dosłownie wszystko. Dzięki temu mamy stałe zlecenia, zapraszają nas do kościołów, na imprezy okolicznościowe, parady i bale. W repertuarze mamy marsze, także te żałobne, standardy muzyki rozrywkowej, a także poważnej, utwory uroczyste, melodie smutne i wesołe. Jest się czym pochwalić. Jedno ze stałych zaproszeń od ponad dwudziestu lat nadchodzi z Warszawy. Pod koniec Wielkiego Postu bytomianie uczestniczą w drodze krzyżowej organizowanej na ulicach Żoliborza. - W nabożeństwie biorą udział tysiące wiernych, pomiędzy kolejnymi stacjami drogi krzyżowej krzyż niosą przedstawiciele różnych zawodów: aktorzy, lekarze, rzemieślnicy. A my idziemy na czele tej procesji, przeżycie jest niepowtarzalne - z dumą relacjonuje Słodczyk. Członkowie orkiestry często organizują koncerty dla samych siebie. Latem przed swą siedzibą ustawiają grille, pieką kiełbaski, piją piwo i grają na instrumentach. W trakcie świąt Bożego Narodzenia gromadzą się na spotkaniu opłatkowym, podczas którego wykonują kolędy i pastorałki. - Mamy wspaniały zwyczaj - tłumaczy kapelmistrz. - Każdy przynosi ze sobą ładnie spakowany prezent. Kładziemy je pod choinką i numerujemy. Potem przeprowadzam losowanie, wszystkim ślepy los przydziela jakiś podarek. Atmosfera spotkania jest wspaniała. Zresztą tak jest zawsze. Pomagamy sobie nawzajem, dzielimy troski i radości. Do orkiestry należą całe rodziny, a kilka już dzięki niej powstało. Młodzi spotkali się na próbach, z czasem pokochali, by w końcu wziąć ślub. Oczywiście zagraliśmy na nich. I jeszcze jedno: jesteśmy jedną z nielicznych orkiestr górniczych, która ma w składzie aż dziewięć kobiet. Inni dyrygenci mi tego bardzo zazdroszczą.TOMASZ NOWAK Wiadomość zaczerpnięta z Życia Bytomskiego. |