Przeżyli katastrofę.
Wystarczyło kilka chwil, aby kamienica przy ulicy Wesołej 1 zamieniła się w rumowisko. Cudem obeszło się bez ofiar śmiertelnych. Pod gruzami znalazło się pięcioro z 25 zameldowanych tam lokatorów. Najpoważniej rannego 27-letniego Pawła Michalskiego trzeba było operować w Wojewódzkim Szpitalu Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich.
Paweł Michalski nie potrafi uwierzyć, że przeżył tak poważny upadek.
- Siedzieliśmy w pokoju na wersalce i oglądaliśmy z moim 9-letnim bratem telewizję. Nieoczekiwanie za naszymi plecami zaczął pękać tynk, którego fragmenty upadły na podłogę - opowiada Paweł Michalski.
- Nie przypuszczaliśmy, że lada moment wszystko runie i zaskoczeni usiedliśmy na wersalce ustawionej naprzeciw. Nagle wszystko zaczęło walić się jak klocki domino. Poczułem, że spadam i po chwili znalazłem się pod stertą desek. Widziałem jak kolega z sąsiedniego mieszkania wygrzebuje się spod podobnej sterty. Po chwili wyszliśmy na ulicę. Dopiero wtedy poczułem ból w plecach, zrobiło mi się słabo i osunąłem się na kolana. Nie rozumiem dlaczego z rozsypującego się od lat domu wcześniej nas nie przesiedlono. O tym, że jest on w złym stanie mówiono przecież już od dwóch lat. Kilkakrotnie były tu komisje, które jednak nie podjęły decyzji o naszej wyprowadzce.W szpitalu, już po przebytym zabiegu, pan Paweł dowiedział się, że na pobliskim oddziale dziecięcym przebywa jego 9-letni brat, który wyszedł z opresji z mniej groźnymi obrażeniami. Chłopca przebywającego pod opieką matki wypisano 18 marca. Wtedy jeszcze rodzina Michalskich nie wiedziała, w którym rejonie Bytomia otrzymają mieszkanie zastępcze.
- Wszystko działo się jak na filmie puszczonym w zwolnionych obrotach. Najpierw poczułem lekki wstrząs, a następnie usłyszałem trzask pękającego drewna i murów. Połowa trzypiętrowej kamienicy runęła w ciągu kilkunastu sekund. Nie słyszałem krzyku spadających na gruzowisko ludzi, zupełnie jakby dom był opustoszały. O tym, że byli ranni przekonałem się dopiero po przybyciu na miejsce strażaków - opowiadał nam kilkanaście minut po wypadku młody mężczyzna z rowerem, który jako jeden z nielicznych przechodniów był świadkiem katastrofy budynku.
Poszkodowane rodziny zostały zakwaterowane w "Hoteliku Bytom" przy ulicy Zabrzańskiej. W jednym z pokoi spotkaliśmy pana Janusza Nowaka. Cały dobytek około 50-letniego mężczyzny stanowią spodnie, buty, sweter i kurtka. Podczas katastrofy stracił wszystko. Nie ma nawet dowodu osobistego i martwi się, czy na podstawie wystawionego mu w Ratuszu tymczasowego zaświadczenia otrzyma rentę. Pan Janusz twierdzi, że swoje ocalenie zawdzięcza koledze, który dosłownie na chwilę przed zawaleniem się domu ostrzegł go.
- Kolega wpadł do mojego mieszkania na 1 piętrze i krzyknął żebym uciekał, bo się chałupa wali. Zdołał jedynie wykrztusić, że od strony ulicy sypią się cegły. Zaalarmowałem sąsiadkę, która zabrała czwórkę swoich dzieci i zaczęła schodzić po schodach. W tym momencie wszystko runęło. Gdybyśmy pozostali wewnątrz jeszcze przez minutę, to wszystkie gruzy z dwóch wyższych kondygnacji spadłyby nam na głowy - wspomina, ocierając łzy, pan Janusz.
Janusz Nowak stracił cały dobytek.Zdjęcie: Wojciech Łysko |
Z mieszkania Nowaka pozostała jedynie ściana i drzwi. Na razie mężczyzna otrzymał z Ratusza symboliczne 100 złotych. Używaną kurtkę, którą przewiesił przez krzesło podarowała mu mieszkanka któregoś z okolicznych domów.
- Nie wiem jak dalej ułoży się moje życie. Nawet jeżeli dostanę mieszkanie od gminy nie mam nawet krzesła, a 320 złotych, które pozostają mi z renty po uregulowaniu zobowiązań pozwalało zaledwie na przeżycie. W Ośrodku Pomocy Rodzinie powiedziano mi, abym zgłosił się do Czerwonego Krzyża, to może dostanę jakieś sprzęty - martwi się bytomianin.
Tylko w nieco lepszej sytuacji jest Jan Matuła. Jego mieszkanie ocalało z katastrofy, bowiem znajdowało się w pozostałej części rudery. Po zawaleniu się murów, córka pana Jana przeniosła się czasowo do mieszkania swojej starszej siostry, natomiast jej ojciec trafił do hotelu.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że poczuję się jak ofiara wojny. W poniedziałek około godziny 14 na Wesołej zjawiła się inspekcja, której przedstawiciele orzekli, że druga część kamienicy również może lada chwila runąć. O godzinie 16 pod dom podjechała ciężarówka, do której kazano nam spakować dobytek. Mieliśmy na to cztery godziny. W takim tempie nie da się niczego porządnie zrobić i część mebli po prostu rozsypała mi się w rękach. Przewieziono do magazynu ZBM-u, a ja bez podręcznych drobiazgów znalazłem się w hotelu. Obaj z sąsiadem nie mamy nawet w czym zaparzyć herbaty i kolację oraz śniadanie popiliśmy wodą z kranu - mówi Jan Mituła.
Zdaniem obu mężczyzn dotychczas ofiary otrzymały symboliczną pomoc. Oprócz wspomnianych 100 złotych na osobę każdemu zapewniono posiłek. W czwartek lokatorzy otrzymali pierwsze propozycje lokali zastępczych. Jan Mituła i Janusz Nowak twierdzą, że katastrofa od dawna wisiała na włosku. Na trzy dni przed runięciem ściany lokatorzy poczuli tąpnięcie i w mieszkaniu pana Janusza pojawiła się szczelina w murze, przez którą widać było pokruszone cegły.
- Obecnie miasto wytypowało kilkanaście wolnych mieszkań, które są remontowane. Chodzi m.in. o lokale przy ul. Strzelców Bytomskich, Powstańców Warszawskich i Klonowej. Ich wielkość będzie uzależniona od liczebności rodzin. Na razie gmina przyznała poszkodowanym zapomogę w wysokości po 100 złotych na osobę. Taką tylko kwotę możemy przyznać zgodnie z obowiązującymi przepisami. Ludzie będą mogli natomiast liczyć na pomoc z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, który powinien dysponować używanymi meblami oraz odzieżą - stwierdził Jacek Wicherski, rzecznik prasowy Urzędu Miejskiego.
Osoby, które chcą pomóc ofiarom katastrofy mogą kontaktować się z PCK pod numerem telefonu 281-36-81.
JACEK SONCZOWSKI
Wiadomość zaczerpnięta z
Życia Bytomskiego.