główna aktualności hydepark sport ogłoszenia puby gsm kino szukaj moje miasto
AKTUALNOŚCI archiwum zaproponuj sidebar SPORT hokej piłka MOJE MIASTO załóż konto przypominanie hasła regulamin faq OGŁOSZENIA twoje ogłoszenia dodaj ogłoszenie pokaż ogłoszenia szukaj w ogłoszeniach GSM ROZRYWKA puby kawiarenki internetowe hydepark widokówka film sztuki głosowania KULTURA bytomskie centrum kultury kino gloria kinoteatr bałtyk miejska biblioteka publiczna muzeum górnośląskie opera śląska śląski teatr tańca KALENDARZ dodaj wydarzenia MIASTO urząd miejski noclegi SZUKAJ
M E N U

Aktualności ogólne

Noclegi


W I A D O M O Ś Ć

774 metry pod ziemią.

Logo Życia Bytomskiego.
- Jak mąż już wyjedzie, to podziękuję Bogu, że to się wreszcie skończyło. Tylko nie wiem, jak długo jeszcze będę musiała czekać. Ta niepewność jest straszna - mówi żona jednego z pracowników bytomskiego Zakładu Górniczego "Centrum". Drugiego czerwca po nocnej zmianie wraz z kolegami postanowił on nie wyjeżdżać z dołu na powierzchnię i rozpocząć strajk.

Protest rozpoczęło 30 osób. 774 metry pod ziemią, 100 metrów od szybu zajęły one komorę, w której kiedyś mieścił się warsztat elektryczny. Górnicy wystosowali tylko jeden postulat. Chcą, by kierownictwo nadzorującej działalność kopalń Kompanii Węglowej na piśmie zobowiązało się, że "Centrum" nie zostanie zlikwidowane w ciągu najbliższych lat. - Takie gwarancje uzyskali wcześniej uczestnicy strajku w kopalni "Silesia" - stwierdza szef zakładowej "Solidarności" Mirosław Truchan. Wraz z członkami związku koordynuje on całą akcję. - Protestujący są zdesperowani, walczą o swoje miejsca pracy, a więc tak naprawdę o przyszłość swoich rodzin. Ja ich bardzo dobrze znam, to moi koledzy. Niektórzy zarzucają nam, że prowadzimy jakieś gry i zmusiliśmy tych 30 ludzi do pozostania na dole. To śmieszne, strajk zorganizowali sami, to całkowicie oddolna inicjatywa.

Mirosław Truchan wraz ze swym zastępcą Jerzym Knopem od pierwszego dnia odwiedza górników. - Naszym zadaniem jest zapewnienie im jak najlepszych warunków - mówi ten drugi. - Rozpoczęliśmy od przygotowania miejsca do spania. Trzeba było zbić gwoździami kilkanaście drewnianych bali i obciągnąć je płótnem. W taki sam sposób zrobiliśmy prowizoryczne ławy i stoły. Nieopodal komory stanęła przenośna toaleta. Codziennie dostarczamy na dół śniadania, obiady i kolacje, jakieś owoce, napoje, wodę do mycia oraz prasę. Strajkujący czytają i wkurzają się, bo nikt już o nich nie pisze. Zresztą w telewizji oraz w radiu też na ten temat niczego nie zobaczymy i nie usłyszymy. Szlag człowieka trafia.

Protestującym zapewniono opiekę lekarską. Konieczne jest regularne badanie ciśnienia krwi i podawanie leków. Czterech górników po konsultacji medycznej musiało po kilku dniach odpuścić i wyjechać na powierzchnię. - Baliśmy się, że oni pękną psychicznie, albo, że dojdzie do jakichś nieporozumień - przyznaje Knop. - Są z dala od rodzin, przebywają stale w jednej i tej samej grupie, a przede wszystkim mają świadomość ważności swoich działań i stawki, o jaką idzie gra. Mimo to świetnie się trzymają, potrafią żartować, śmiać się. Staramy się ich jakoś zająć, bo bezczynne siedzenie wykańcza. Dostarczyliśmy im karty, szachy, jakieś krzyżówki do rozwiązania.


Protestujący górnicy marzyli o słońcu i spotkaniu z rodzinami.

Do usytuowanej przy ulicy Łużyckiej siedziby "S" przy kopalni "Centrum" codziennie przychodzą żony i narzeczone strajkujących. Przynoszą upieczone przez siebie ciasta i inne smakołyki, pytają, co będzie dalej. Z jedną z kobiet, proszącą o zachowanie anonimowości, udało mi się w ubiegłą środę porozmawiać. - Kiedy dowiedziałam się, że mąż nie wyjedzie po szychcie, bo zaczął się strajk, to poczułam olbrzymi strach. Czuję go zresztą bez przerwy. Z drugiej strony wiem, iż on chce zapewnić mnie i naszym dzieciom byt. Rozumiem jego decyzję, ktoś musiał zaprotestować. Przecież jak zamkną naszą kopalnię, to setki ludzi stracą robotę. Czy ktoś pomyślał, co z nami będzie, z czego będziemy żyć? Żona protestującego górnika wierzy w powodzenie akcji: - W końcu zapadnie korzystna decyzja, a mąż wróci. Czekam z niecierpliwością, żeby to już się skończyło.

Chciałem wraz z fotoreporterem zjechać na dół i spotkać się z organizatorami strajku, ale nie otrzymałem na to zgody. Pozostała zatem telefoniczna rozmowa z jednym z górników. Doszło do niej także w minioną środę: - Jest nam ciężko, choć koledzy z "S" wychodzą ze skóry, żeby nam jakoś pomóc. Determinacja jest spora, ja pracuję na kopalni od ponad dwudziestu lat i jakoś bym sobie może jeszcze poradził po likwidacji zakładu, ale tu chodzi o tych młodych, nie mających jeszcze nawet trzydziestki. Oni nie mają żadnych perspektyw. Jakoś się trzymamy. Strasznie tęsknimy za rodzinami, na szczęście możemy kontaktować się z nimi telefonicznie. Każdy tylko czeka na moment, w którym będzie mógł zadzwonić do domu, a najlepiej oczywiście wrócić do niego. I tak strasznie brakuje nam słońca.

Zarząd Kompanii Węglowej od początku uznawał podziemny strajk za bezzasadny, twierdząc, iż nie ma listy kopalń, które miałyby być likwidowane w najbliższych latach. W miniony piątek doszło do spotkania członków zespołu trójstronnego poświęconego problemom restrukturyzacji górnictwa.

W miniony piątek około godz. 1730 połowa protestujących wyjechała na powierzchnię. Reszta, chcąca nadal kontynuować strajk zrobiła to dopiero kilka godzin później. Górników witały oklaski kolegów i szczęśliwe żony. Związkowcy podkreślali jednak, że akcja została jedynie zawieszona. Skłoniła ich do tego rozmowa z przedstawicielami rządu.

TOMASZ NOWAK

Artykuł zaczerpnięty z Życia Bytomskiego - www.zyciebytomskie.pl.

 
   
   
redakcja reklama kontakt