Lotność i wdzięk.
Pochodzi z Wadowic. Szkołę baletową skończyła w Poznaniu. W niedzielę primabalerina Opery Śląskiej - Olga Kozimala-Kliś obchodzi trzydziestolecie pracy artystycznej. Od tylu lat związana jest również z Bytomiem.
"Od pierwszego wyjścia na scenę była kimś, skupiając z miejsca uwagę sugestywnością przekazu, wrażeń i emocji. Jej osobowość z natury liryczna, jest zawsze na tyle wyrazista i suwerenna, że siłą główną prezentowanych przez nią postaci nie jest wyłącznie perfekcyjnie opracowana sztuka tańca. Olga Kozimala-Kliś stwarza zawsze wrażenie, że to właśnie dla niej skomponowano każdą z wykonywanych partii i że są to zawsze prawykonania" - napisał o pani Oldze kierownik literacki Opery Śląskiej Tadeusz Kijonka.
O tym, że została tancerką zadecydował przypadek.
- Jako dziecko nie miałam żadnych tanecznych zainteresowań. W maleńkich, nikomu jeszcze wówczas nie znanych, Wadowicach nie miałam nawet szansy pójść do teatru, nie mówiąc już o balecie. Mama wyczytała w "Przyjaciółce" ogłoszenie o naborze do Szkoły Baletowej w Poznaniu. Ja miałam wtedy dziesięć lat. Zdałam egzamin. Pamiętam jak wyjeżdżałam z tekturową walizką, żeby zamieszkać w internacie. To cud, że wytrwałam tam aż dziewięć lat, bo początkowo pisałam do domu po trzy listy dziennie, żeby mnie z tego Poznania zabrali - śmieje się pani Olga.
Olga Kozimala (na pierwszym planie) zawsze zbiera gorące oklaski publiczności.Zdjęcie: Tomasz Zakrzewski |
Zaraz po szkole rozpoczęła pracę w balecie poznańskiej opery pod okiem legendarnego twórcy Polskiego Teatru Tańca Conrada Drzewieckiego. Po trzech miesiącach, w grudniu 1972 roku, postanowiła przenieść się do Bytomia. Stąd bliżej jej było do mieszkającego w Krakowie narzeczonego. Jako młodziutka solistka w Operze Śląskiej została błyskawicznie zauważona i powoływana do pierwszoplanowych partii.
- Bardzo szybko zaaklimatyzowałam się w bytomskiej Operze. Było mi łatwiej również z tego względu, że mogłam tu współpracować z przybyłymi także z Poznania moimi nauczycielami: kierowniczką baletu - Barbarą Kasprowicz i choreografem - Henrykiem Konwińskim - opowiada artystka. Od 1990 roku Olga Kozimala-Kliś kieruje baletem Opery Śląskiej. Obecnie liczy on 28 tancerzy. Uznawana za tancerkę wszechstronną i uniwersalną, pani Olga ceniona jest za niezwykły wprost temperament, lotność, muzykalność i wdzięk. Ma na swoim koncie szereg baletowych partii, od Odetty i Odylli w "Jeziorze łabędzim" począwszy, poprzez kreacje: Klary w "Dziadku do orzechów", Julii w "Romeo i Julii", Ewy w "Stworzeniu świata" Pietrowa, figlarnego ptaszka w "Piotrusiu i wilku" Prokofiewa, żywiołowej Błękitnej w "Tańcach połowieckich" Borodina, po rolę przejmującej kobiety w "Bolerze" Ravela. Do swoich ulubionych spektakli zalicza "Jezioro łabędzie", "Stworzenie świata" i "Romea i Julię".
Twierdzi, że potrafi sobie radzić z tremą.
- Częściej niż na scenie, denerwuję się w życiu prywatnym. Choć nie da się ukryć, że z wiekiem stres związany z występem jest nieco większy. Wynika to z odpowiedzialności za wypracowany prestiż, nazwisko. Doświadczonemu tancerzowi wstyd dać plamę - mówi pani Olga.
- Najbardziej zgubna dla tancerza jest rutyna i pewność siebie - przekonuje.
Upaść na scenie zdarzyło jej się zaledwie dwa razy.
- Za pierwszym nie potrafiłam wstać, bo dostałam ataku śmiechu. Za drugim, a było to w "Don Kichocie" podniosłam się szybciej niż upadłam, trzy czwarte publiczności w ogóle nie zauważyło - śmieje się.
- Tancerz to zawód, w którym czas upływa niezwykle szybko. Ani się obejrzysz, a trzydzieści lat minęło. Czasem możesz wylać wiadra potu i nikt tego nie zauważy, czasem nie przykładasz do czegoś zbyt wielkiej wagi, a inni się zachwycają. Tancerz to także niestety coraz mniej prestiżowy zawód - twierdzi Olga Kozimala.
Na jubileusz trzydziestolecia pracy artystycznej Olgi Kozimali- Kliś połączony ze spektaklem "Czar Straussa" Opera Śląska zaprasza w najbliższą niedzielę o godz. 18.00.
KATARZYNA MAJSTEREK
Wiadomość zaczerpnięta z
Życia Bytomskiego.