Pierrotów nie trzeba tłumaczyć.
Rzeczywistość w jej obrazach jawi się jak w ulicznym teatrze. Współczesne Pierroty i Colombiny na płótnach Doroty Falkowskiej-Adamiec mają niezmiennie zagadkowe, zadumane twarze.
Swojemu ulubionemu motywowi bytomska artystka pozostaje wierna od ponad trzydziestu lat.
- Nie każdemu moje Pierroty się podobają. One wzbudzają niepokój, a ludzie wolą przy sztuce odpoczywać. Te obrazy odpowiadają osobom o szczególnej wrażliwości - mówi artystka. Pierroty i Colombiny - postaci służących rodem z francuskiego teatru jarmarcznego, który wywodzi swe korzenie z komedii dell'arte są motywem fascynującym od dawna artystów, nie tylko plastyków, ale także poetów i muzyków. Zatroskane buźki Pierrotów przyglądają się gościom pani Doroty ze wszystkich ścian jej przytulnego domu. W każdym z obrazów jest jakaś magia, jakiś osobny, żywy świat, do którego chciałoby się choć na chwilę przenieść.
- Każdy szuka najbardziej odpowiadających mu środków wyrazu. Moje Pierroty to bardzo osobiste obrazy, oddają nastrój duszy, serca. Nie powinno się ich tłumaczyć. Jeżeli obraz sam przez się nie jest zrozumiały, to znaczy, że nie jest dobry - przekonuje pani Dorota.
Krakowski plastyk
Antoni Górnik opisał chyba najtrafniej twórczość pani Doroty: "Można malować rozumem, można sercem. Niektórzy malują talentem. Ci ostatni mogą się uważać za artystów wyzwolonych i wolnych od programowych formuł. Nie muszą też swojej twórczości uzupełniać komentarzem. I do nich należy właśnie Dorota". Wielbicieli jej Pierrotów nie brakuje. Jeden z pasjonatów -
Zygmunt Schierer, lekarz ortopeda pochodzący z Bytomia a mieszkający obecnie w Niemczech, ma ich w swojej kolekcji aż czterdzieści.
- Z osobami, którym podobają się moje obrazy łączy mnie szczególny kontakt. Za pośrednictwem obrazów ludzie się rozumieją, w nich spotykają się ludzkie odczucia - mówi artystka.
Dorota Falkowska-Adamiec pochodzi z miejscowości Rataje w Górach Świętokrzyskich. Liceum plastyczne skończyła we Wrocławiu, pod okiem znakomitych lwowskich nauczycieli, których wspomina z ogromnym sentymentem. Jest absolwentką katowickiego Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Do Bytomia przyjechała, jak to się mówi - za mężem, ponad czterdzieści lat temu. W IV Liceum Ogólnokształcącym, gdzie uczyła przez kilkanaście lat plastyki, wykształciła wielu zdolnych architektów i artystów. Ze swoich podopiecznych jest bardzo dumna. Jest laureatką nagrody prezydenta Bytomia w dziedzinie kultury - "Muza". Otrzymała ją w 1997 roku, podczas pierwszej edycji tej prestiżowej nagrody. Od 21 lat żyje już tylko malowaniem i z malowania. Jest bardzo zdyscyplinowana, wstaje codziennie wczesnym rankiem, by jak najszybciej zasiąść za swoimi ukochanymi sztalugami, na swoim stuletnim szewskim stołku, na którym można siedzieć cały dzień i plecy nie bolą.
- Dzień, w którym nie maluję uważam za stracony - podkreśla.
- Co dzień też dziękuję Bogu, że robię w życiu to, co lubię i mogę z tego żyć. Ta praca daje mi szczęście. Jeżeli robisz coś, co jest twoją pasją, wcześniej, czy później coś w życiu osiągniesz. Takie jest moje przekonanie. Artystka w swojej pracowni.Zdjęcie: Krzysztof Kamil Malewicz |
Poza Pierrotami Dorota Adamiec uwielbia też malować pejzaże. Tematów dostarczają jej malarskie plenery, na które wyjeżdża ze swoimi przyjaciółmi, plastykami z różnych stron Polski. Szczególnie upodobała sobie stare zapomniane już wiatraki i młyny. W jej obrazach oblane najczęściej soczystym pomarańczowym słońcem trwają dłużej niż w rzeczywistości. Niektóre zachowały się już tylko na płótnach bytomianki.
Pani Dorota uwielbia także miejskie pejzaże. Maluje je posiłkując się archiwalnymi zdjęciami i starymi pocztówkami. Głównie Wrocław i Bytom. A po ulicach tych pełnych uroku miast wędrują najczęściej zatroskane Pierroty.
KATARZYNA MAJSTEREK
Wiadomość zaczerpnięta z
Życia Bytomskiego.