Kolekcjonerzy to ludzie szczęśliwi.
Kolekcjonowaniu znaczków poświęcił całe życie. W dzieciństwie uwielbiał te najbardziej egzotyczne, z murzyńskimi wodzami. Dzisiaj wydawane przez Andrzeja Fischera filatelistyczne katalogi znane są nawet Japończykom i mieszkańcom Przylądka Dobrej Nadziei.
W założonym dokładnie 9 maja 1967 roku przy bytomskim Rynku sklepie filatelistycznym pana Andrzeja całą ścianę zajmują dyplomy. To nagrody, jakie na krajowych i światowych wystawach filatelistycznych zdobywają katalogi Fischera. Medale przyznane bytomianinowi między innymi w Hiszpanii, Portugalii, Anglii, Danii, a nawet na Cyprze.
- Jak każdy w pewnym wieku zacząłem zbierać znaczki. Miałem jakieś osiem lat. Wtedy takie właśnie mieliśmy pasje - wspomina pan Andrzej.
- Najbardziej lubiłem kolekcjonować te najbardziej egzotyczne, o okrągłych i trójkątnych kształtach, najlepiej jeszcze, gdy widniał na nich jakiś murzyński wódz. Przypominam sobie również, że klasery robiliśmy sobie wówczas sami, z tektury oraz taśmy klejącej - snuje swoją opowieść Fischer.
Z wykształcenia jest filologiem polskim. Przez siedem miesięcy uczył nawet w krakowskiej szkole. Ale, jak mówi, całe życie był przekorny i posiadanie nad sobą szefa nigdy mu nie odpowiadało. Gdy tylko nadarzyła się okazja założenia własnego, zgodnego z życiową pasją sklepu, od razu się zgodził. Przetrwał cierpliwie siermiężne czasy komuny. Kiedy jednak w 1989 roku w Państwowym Przedsiębiorstwie Filatelistycznym "Ruch" na dostawę klaserów kazano mu czekać do przyszłego kwartału, pan Andrzej postanowił już więcej nie prosić.
- Powiedziałem tej pani po drugiej stronie słuchawki, że za rok to oni przyjdą po klasery do mnie, i tak też się stało - wspomina Fischer. Zakasał rękawy i solidnie wziął się do roboty. Współpracę przy produkcji klaserów zaproponował łódzkiemu "Introplastowi". Konkurencję zostawił daleko w tyle, nie czekał bowiem, aż klient raczy przybyć po dostawę.
- Zaczęło się rozsyłanie ofert, sam rozwoziłem towar. W jednym roku zrobiłem 98 tysięcy kilometrów - więcej niż niejeden taksówkarz. Ale opłaciło się - śmieje się Fischer. Kiedy "Introplast" upadł, bytomski kolekcjoner wybrał z dotychczasowej załogi trzydziestu pracowników i założył własną firmę. Po pół roku z trzydziestką ludzi wykonał dziewięćdziesiąt procent tego co wcześniej z górą 270-osobowa załoga.
Andrzej Fischer w swoim sklepie istniejącym od 35 lat.Zdjęcie: Krzysztof Kamil Malewicz |
W 1995 roku Fischer wydał pierwszy katalog filatelistyczny. Opracowanie nowoczesne i w pełni profesjonalne, nie wymagające znajomości konkretnego języka obcego. Katalog, z którego bez problemu korzystać mogą ludzie na całym świecie. Wkrótce potem bytomski kolekcjoner poszerzył swoją wydawniczą działalność. Jego nakładem ukazał się katalog numizmatyczny. Dziś, jak to określa, w tej działce jest monopolistą mimo woli. Niedawno zaproponował kolekcjonerom miesięcznik: "Przegląd filatelistyczny". W Rudzie Śląskiej, gdzie drukuje swoje materiały, ma najnowocześniejszą na Śląsku naświetlarnię.
- I kto by pomyślał, że wszystko zaczęło się od małoletniego zbieractwa... - mówi Fischer, który dziś na kolekcjonerstwo ma coraz mniej czasu. Gromadzi już głównie tylko błędodruki, czyli to, co w normalnym, pocztowym obiegu się nie pojawia.
- Takie kolekcjonerstwo bywa czasem bardzo zabawne. Niedawno trafiła do mnie koperta z interesującym znaczkiem. Jednak bardziej zafascynowała mnie adnotacja listonosza, która brzmiała: "Adresat w dalszym ciągu nie żyje" - śmieje się pan Andrzej.
Do pasji, której sam poświęca się od lat postanowił zachęcić też młodzież. Wydał katalog filatelistyczny "Junior".
- Znaczki pełnią rolę edukacyjną, pomagają w nauce, zbliżają narody. Może to slogany, ale bardzo prawdziwe - uważa Fischer. I właśnie we wstępie do tego katalogu autor cytuje słowa J. W. Goethego: "Kolekcjonerzy to ludzie szczęśliwi". Patrząc na Andrzeja Fischera, nie sposób w to wątpić.
KATARZYNA MAJSTEREK
Wiadomość zaczerpnięta z
Życia Bytomskiego.