Fraszki pana doktora. Zawsze uśmiechniętego i serdecznego pana doktora uwielbiają mali pacjenci. Rozmawia z nimi bowiem jak dobry wujaszek lub dziadzio. Maciej Kurkowski już w dzieciństwie postanowił, że zostanie lekarzem. Nie każdy jednak wie, że na studiach obecny ordynator Oddziału Chirurgii Dziecięcej w szpitalu przy Batorego miał także zadatki na całkiem niezłego satyryka i fraszkopisarza. Od wielu lat jest również namiętnym melomanem.
Pisuje po dziś dzień, choć coraz rzadziej. A to skrobnie fraszkę z okazji jubileuszu artystycznego Olgi Kozimali-Kliś - primabaleriny Opery Śląskiej; a to jakąś recenzję lub opinię do jednego z czasopism muzycznych. Zachował wciąż tę samą niezwykłą lekkość pióra. Od wielu lat jego największą pozazawodową pasją jest muzyka i jak mówi otula się nią, gdy tylko ma wolną chwilę. Zgromadził liczącą aż dwa tysiące egzemplarzy płytotekę. - Właściwie moja muzyczna pasja zaczęła się w wieku kilkunastu lat. Kiedy moja rodzina przyjechała z Warszawy do Bytomia, dyrektorem Opery Śląskiej był nasz kuzyn Stefan Belina-Skupiewski. Bardzo często chodziłem więc na przedstawienia i każde z nich było dla mnie ogromnym przeżyciem - opowiada Kurkowski. - Dodatkowo gdy odbywałem podyplomowy staż w szpitalu, moją opiekunką była wielka melomanka, doktor Tomaszewska. Zaczęliśmy razem jeździć na koncerty do filharmonii. Wtedy też w prezencie dostałem pierwszą płytę z "Szecherezadą" Rimskiego-Korsakowa i kupiłem gramofon. Ogromny zachwyt muzyką symfoniczną sprawił, że nawet nieco zdradziłem operę. Pasja trwa do teraz, a muzyka, którą lubię pozwala mi na uporządkowanie wszystkiego w dzisiejszym zwariowanym świecie. Ostatnio z okazji 70-lecia I Liceum Ogólnokształcącego Maciej Kurkowski, jako jeden z absolwentów "Smolenia", spisał swoje wspomnienia. - Czasy liceum oraz moich wspaniałych profesorów wspominam z ogromnym sentymentem. Byłem tak zżyty z moją szkołą, że nawet jako student przychodziłem odwiedzać moich nauczycieli raz w tygodniu - mówi doktor Kurkowski. - Pisałem wówczas pamiętnik szkolny poświęcony naszemu ukochanemu profesorowi Duszykowi. Dyrektor Huk tak chciał go przeczytać, że zaszantażował mnie - jak nie przyniosę tego pamiętnika, on osobiście mnie na maturze przepyta z matematyki. Nie miałem wyboru. Dyrektorowi Hukowi towarzyszyłem zresztą do końca jego dni. Przed śmiercią przekazał mi bardzo prawdziwą myśl, że tak naprawdę po latach najlepiej i najserdeczniej wspomina się tych nauczycieli, którzy nam dali największy wycisk. Dlaczego? - bo im najbardziej zależało, żeby czegoś nauczyć. Wśród nauczycieli, których doktor Kurkowski darzył do końca ogromną sympatią był też i profesor Sobocki, stanowiący czyste przeciwieństwo ostrego i wymagającego belfra. - To był nasz profesor od rosyjskiego - starszy już pan. Nie potrafił zapanować nad rozbrykanymi uczniami. A my początkowo wyczynialiśmy różne brewerie - tupaliśmy nogami, że nie rozumiemy po rosyjsku; smarowaliśmy tablicę tłuszczem, by nie pisała po niej kreda. Ciapuś, bo tak nazywaliśmy naszego nauczyciela, nie mógł sobie poradzić i grał z nami na lekcjach w szachy - opowiada doktor. - W pewnym momencie zdaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że robimy Ciapusiowi ogromną krzywdę i postanowiliśmy się radykalnie zmienić. Nawet za pomocą szkolnego radiowęzła krytykowaliśmy tych, którzy Ciapusiowi przeszkadzali w prowadzeniu lekcji. Doktor Maciej Kurkowski i mała pacjentka.Zdjęcie: Tomasz Szemalikowski |
Maciej Kurkowski o medycynie zaczął marzyć już w dzieciństwie. - Od początku wyobrażałem sobie, że będę pediatrą, wręcz takim lekarzem-społecznikiem. Miałem nawet zamiar część moich pieniędzy przesyłać incognito Ciapusiowi, bo to był taki biedny, skromniutki człowiek. Wzorem dla mnie stał się również najserdeczniejszy przyjaciel mojego ojca - doktor Władysław Kubisty, chirurg z olbrzymim doświadczeniem, ówczesny dyrektor szpitala przy Żeromskiego - Kurkowski wskazuje jedną z kilkunastu fotografii na ścianie swojego gabinetu. - Pamiętam, że z zachwytem patrzyłem na jego ręce i chciałem być chirurgiem. W końcu udało mi się połączyć oba marzenia: pediatrię i chirurgię i zostałem chirurgiem dziecięcym - mówi. W czasach studenckich doktor Kurkowski był całkiem obiecującym satyrykiem. Wówczas zaczął pisać swoje skecze, felietony, epitafia satyryczne, fraszki i zabawne historyjki, jak na przykład ta o wycinaniu wyrostka robaczkowego, zwanego po łacinie appendixem: "Wycinali appendix, wycinali appendix. A był przy nich lekarz młody, co zielone oczy miał. I tak śpiewał lekarz młody: pójdę dalej, wytnę więcej, appendixów sto tysięcy. A doktorzy duzi, mali, ci co właśnie przy nim stali, za głowizny się złapali i płakali, i płakali". Wraz z kolegą Markiem Bronikowskim na trzecim roku Akademii Medycznej założył studencki teatrzyk o nazwie "Satyromycyna". - Sami pisaliśmy teksty, reżyserowaliśmy nasze skecze. Występowaliśmy za darmo w Gliwicach, Bytomiu, Częstochowie, Lublińcu, Warszawie. Dawało nam to ogromną satysfakcję - wspomina doktor. Pierwsze z przedstawień "Satyromycyny" nosiło tytuł "Następny, proszę...". Jedno z następnych "Proszę się rozebrać". Swoje teksty doktor Kurkowski pamięta po dziś, ale jest człowiekiem skromnym, więc tylko z rzadka i nielicznym udaje się namówić go na publiczną prezentację swoich satyrycznych utworów z dawnych lat. KATARZYNA MAJSTEREK Wiadomość zaczerpnięta z Życia Bytomskiego. |