Miłość w życiu i na scenie.
W "Czarze Straussa" Bernadeta Maćkowiak-Pajdzik i Grzegorz Pajdzik tworzą zakochaną parę. W balecie Opery Śląskiej tańczą wspólnie od piętnastu lat. Poza uczuciem na scenie, łączy ich również miłość w życiu prywatnym.
Poznali się w szkole baletowej. Wtedy, jak podkreślają zgodnie - szczerze się nie znosili. Na szkolnym korytarzu nawet nie mówili sobie "cześć". Ona przyjechała do Bytomia z Kędzierzyna-Koźla. Rodzice przywieźli ją na egzaminy do "Baletówki", bo zachęciła ich do tego nauczycielka prowadząca kółko taneczne, do którego uczęszczała Bernadeta. Przyznaje, że początki nie były łatwe.
- W internacie mieliśmy dwunastoosobowe pokoje, łóżka jak w szpitalu, codzienny reżim, przerażające noce. Ponadto nie byłam tak zdolna jak mąż. Do wszystkiego dochodziłam ciężką pracą - opowiada tancerka. On jest bytomianinem. W szkole podstawowej jako jeden z pięciu chłopców został wysłany na egzaminy do "Baletówki". Taniec szybko mu się spodobał. Już w dziewiątej klasie tańczył w operze partie solowe.
Bernadeta Maćkowiak-Pajdzik i Grzegorz Pajdzik w operowej garderobie...Zdjęcie: Wojciech Łysko |
Pod koniec szkoły przyszli małżonkowie zaczęli traktować się z nieco większą sympatią. Potem ona wynajmowała jeden z operowych pokoi. On po pracy zaczął wpadać na herbatę i obiady. I tak już zostało. Chodzili ze sobą aż trzynaście lat. Ślub wzięli dwa lata temu. Pierwszy duet zatańczyli w 1989 roku w "Śpiącej królewnie". Potem było szereg pierwszoplanowych partii, m.in. w "Dziadku do orzechów" Czajkowskiego i "Coppelii" Delibesa. Ona jest solistką baletu od szesnastu lat, on rok krócej.
- W tańcu wszystkiego uczyliśmy się na własnych błędach i od siebie nawzajem - mówi Bernadeta.
Oboje przyznają, że wspólna praca i wspólne życie nie zawsze szły ze sobą w zgodzie.
- Początkowo sytuacja była bardzo napięta. Problemy i pretensje z pracy przenosiliśmy na życie prywatne i roztrząsaliśmy w domu. Najtrudniej było przed premierami. Dojrzewanie do sytuacji, w której zamykając drzwi opery zostawiamy pracę w pracy i zapominamy o kłopotach zawodowych zajęło nam osiem lat - przekonuje Grzegorz Pajdzik. Bywało jednak, że teatralne próby kierowniczka baletu - Olga Kozimala-Kliś rozpoczynała od godzenia zwaśnionych Pajdzików.
- Gdy tańczę z koleżanką, to miło i uprzejmie staram się jej wytłumaczyć czego oczekuję. W małżeństwie człowiek chce, żeby ta druga strona zrozumiała od razu - mówi Grzegorz.
... i na scenieZdjęcie: Tomasz Zakrzewski |
Jak mówią nigdy nie było między nimi niezdrowej rywalizacji.
- Może na początku, gdy byłem bardzo młody było trochę zazdrości, że kierownik baletu zwraca więcej uwagi na partnerkę. Obecnie już nie mam takich odczuć - deklaruje Grzegorz Pajdzik.
- Nasza praca to mnóstwo wyrzeczeń. Dopóki dwa lata temu nie przyszedł na świat Wojtek, byliśmy prawdziwymi pracoholikami. W teatrze spędzaliśmy znakomitą większość czasu - opowiada Bernadeta Maćkowiak-Pajdzik.
- Od kiedy pojawiły się zobowiązania rodzinne jest znacznie trudniej. Często nie ma nas nawet po kilka miesięcy w domu. Zdarzyło się, że syn pewnego razu na mój widok wykrzyknął: pani Becia przyszła - wspomina. Wojtek zaczął poznawać teatr już w pieluchach.
- Ogląda próby i jest zabawiany przez nasze koleżanki z baletu. Niestety, bardzo mu się w operze podoba - żartuje Grzegorz.
- Zawód tancerza jest ciężki i obecnie w Polsce mało doceniany. Jednak to praca bardzo ciekawa i przynosząca bardzo wiele satysfakcji. Myślę, że gdybym zaczynał wszystko od nowa, to ponownie zdecydowałbym się na ten ciężki kawałek chleba - mówi Grzegorz Pajdzik. Pasje pani Bernadety nie odbiegają zbytnio od jej zawodu. Kocha bowiem muzykę poważną.
- Chciałabym śpiewać sopranem, by móc wykonać "Traviattę" - mówi. Pan Grzegorz poza baletem interesuje się samochodami.
- Gdybym nie był tancerzem, zostałbym mechanikiem samochodowym - uśmiecha się.
KATARZYNA MAJSTEREK
Wiadomość zaczerpnięta z
Życia Bytomskiego.