Breakdance w cieniu kominów.
"Dancerzy" i "aktorzy" - mówią o nich na Bobrku. Oni są dumni, bo tutaj gdzie nie ma przyszłości i skąd trudno uciec, nie każdy może się wybić. Film "Bobrek Dance", w którym zagrali nie przyniósł im kroci, zyskali za to dojrzałość i perspektywy. Dziś mówią z pełnym przekonaniem, że ta przygoda zmieniła ich życie.
Andrzej Kowalski,
Daniel Metner i
Paweł Szczyrba wychowali się w cieniu kominów i ponurych familoków Bobrka. W dzielnicy, o której często mówi się, że straszy beznadzieją i patologiami. Gdy trzy lata temu trafili na warsztaty tańca organizowane tutaj przez Śląski Teatr Tańca, nie zdawali sobie sprawy jak ten epizod zmieni ich życie. Nawet nie przewidywali, że dzięki niemu w mistrzowski sposób opanują breakdance, zagrają w prawdziwym spektaklu teatralnym, zostaną bohaterami filmu dokumentalnego. Od tamtego czasu zaczęły się ich regularne spotkania w ośrodku "Szansy" na Bobrku. Taniec pochłonął ich całkowicie, stworzyli swój zespół, który nazwali "Black System".
- Jak dzisiaj na to patrzę, to myślę sobie, że Bóg jeden wie, co byśmy teraz robili, jakby nie taniec. Przy tanim winie byśmy pewnie siedzieli z kolegami na placu - duma Andrzej.
- To dało nam cel... - chłopak szuka właściwego słowa
- Perspektywy, tak właśnie - perspektywy.Za pokazujący codzienność tej zaniedbanej dzielnicy Bytomia film "Bobrek Dance", jego reżyserka
Dagmara Drzazga od czasu ubiegłorocznej premiery otrzymała wiele nagród. Film spotkał się z pochlebnymi opiniami najpierw na krajowych festiwalach, a ostatnio odniósł sukces za granicą. Kilka tygodni temu dokument zajął pierwsze miejsce w europejskim konkursie Prix Circom w Rumunii.
- Różne rzeczy mówili, jak nas zobaczyli w telewizji. O tym, że fajnie, że ktoś nas zauważył. Raczej pozytywnie do tego podchodzili, choć byli i tacy, co się wściekali, że pokazano jak to u nas jest na Bobrku - wspomina Paweł.
- Każdy nas tu teraz zna. Jak pani zapyta o tych, co w telewizji grali, to każdy powie. Wołają nas "dancerzy" i "aktorzy". Jasne, że nam zazdroszczą. Tutaj się nie zdarza, żeby się ktoś wybił - dodaje Andrzej.
Dla Andrzeja Kowalskiego i Daniela Metnera breakdance stał się sposobem na życie.Zdjęcie: Wojciech Łysko |
Andrzej ma teraz 20 lat. Pracuje w sklepie jako sprzedawca. Chce zdawać do technikum elektronicznego. Dziewiętnastoletni Paweł i osiemnastoletni Daniel uczą się w wieczorowym gimnazjum.
- Na początku przerwaliśmy szkołę, żeby był czas na taniec - mówi Daniel.
- Ale w końcu poszli po rozum do głowy i wrócili do nauki. Co dziś bez szkoły można zrobić - komentuje postępowanie kolegów najstarszy Andrzej. Breakdance, czyli w wolnym tłumaczeniu taniec-połamaniec, to ich sposób na życie. Dał im szansę na wyrwanie się z rzeczywistości Bobrka, na pokazanie, że tutaj też można mieć pasję i marzenia. Ćwiczą dwa razy w tygodniu.
- Wolę tańczyć, niż bezczynnie siedzieć w domu, albo snuć się po podwórku - tłumaczy Andrzej. Popularność, jaką zdobyli w telewizji otworzyła im drogę do nowych propozycji i występów. Dzięki temu tańczyli już w Śląskim Teatrze Tańca, w Warszawie, Rybniku, ostatnio w Katowicach. Zdobywają pierwsze miejsca w wojewódzkich przeglądach tańca. Teraz mają zamiar wystąpić na tegorocznym Święcie Bytomia.
- Bardzo byśmy chcieli, żeby zainteresował się nami jakiś sponsor. Mógłby zafundować nam stroje i może nową podłogę do tańca - mówi z nadzieją w głosie Andrzej. Breakdance'a nie zamieniliby na żaden inny taniec.
- Można się pogimnastykować, powyginać. I idzie też pokazać, jakie niemożliwe rzeczy można robić z ciałem - tłumaczą. Czy chcieliby na stałe wyrwać się z Bobrka?
- I tak, i nie - stwierdza po chwili zadumy Andrzej.
- Szkoda mi tutejszej młodzieży. Staramy się im pokazać, że można inaczej spędzać czas - mówi. Chętnych nie brak, na próby "Black System" przychodzi mnóstwo dzieciaków. Bardzo chcą nauczyć się tańczyć tak jak starsi koledzy, którzy wystąpili w telewizji. Andrzej każdą wolną chwilę spędza ze swoją dziewczyną Basią. Wszyscy chłopcy co weekend odwiedzają dyskotekę. Na podwórku też posiedzą, bo z kolegami czasem trzeba pogadać.
- Pieniędzy na tym filmie nie zrobiliśmy, po swoich nagrodach pani Drzazga nawet do nas nie zadzwoniła, ale i tak dużo zyskaliśmy. Teraz inaczej myślimy. Od tego czasu wydorośleliśmy i dojrzeliśmy - przekonuje Andrzej.
KATARZYNA MAJSTEREK
Artykuł zaczerpnięty z
Życia Bytomskiego - www.zyciebytomskie.pl.